13 lutego 2013

CHAPTER 2: Magia rzeczywistości.


        Mimo zapewnień Louisa podróż toczyła się nam dość mozolnie. Oczywiście nieobyło się bez stania i wgniatania się w niego, a mam tu na myśli rozdawanie autografów. Podejrzewam, że gdybym zobaczyła swojego idola w zwykły i szary jak dla mnie dzień, sama bym stanęła w kolejce po jeden. Szkoda tylko, że te wszystkie dziewczyny nie wiedziały jak bardzo jestem zmęczona i że w każdym momencie mogę po prostu spaść z tej duchoty, którą niezauważalnie tworzyły starając się być jak najbliżej Louisa. Mówi się trudno, bo przecież mogłam mieć za przyjaciela kogoś bardziej... normalnego, czy jakkolwiek inaczej to ująć. Nie twierdzę, że brunet nie był normalny, po prostu trochę bardziej popularny niż, dajmy na to, licealna gwiazda. Mimo to był cały czas uśmiechnięty i śmiał się do fanek, tym samym ukazując rząd równych, białych zębów. Sama się uśmiechnęłam pod nosem. Starałam się trzymać blisko, ale i trochę na dystans. Czułam się okropnie nieswojo, a na dodatek ledwo co widziałam w okularach przeciwsłonecznych - na dworze było już ciemno, ale nie chciałam narażać się na zdjęcia. To ani trochę nie było dla mnie. Louis otworzył mi w końcu drzwi od auta.
  - Evie. - nabrał powietrza do ust. - Cieszę się strasznie, że jesteś. - spojrzał mi w oczy swoimi dwoma płonącymi iskierkami i ruszył z miejsca.
 - To dzięki tobie, Louis. To ty kupiłeś ten bilet, a ja zapewne odkładałabym pieniądze jeszcze jakiś czas na niego. - spojrzałam na niego unosząc jedną brew, na co chłopak zaśmiał się radośnie.
 - I co, trzeba było tak protestować? - nagle zaczął parodiować naszą małą kłótnię o zakup biletu z przed miesiąca - Nie, ja sama sobie go kupię! NIE RÓB TEGO! Nie możesz, ja ci nie daruję! A bla bla bla... To dzięki tobie, Louis! - z gracją wypowiedział ostatnie zdanie, trzepiąc rzęsami niczym dama. Całe auto wypełniło się moim śmiechem.
 - Lou...
 - Tak?
 - A kiedy poznam Eleanor? - zapytałam z ciekawości.
 - W przyszłym tygodniu nas odwiedzi. - uśmiechnął się na samą myśl o dziewczynie. Ah, ci faceci...
        Faktycznie sama jazda samochodem zajęła nam jakieś dwadzieścia pięć minut. Dobrze, w razie gdybym musiała szybko uciekać to mam blisko. Chyba za bardzo lubiłam myśleć na zapas. W każdym bądź razie niemalże wyturlałam się z samochodu, kiedy Lou otworzył mi drzwi. Sam otworzył bagażnik i zabrał się za wyciąganie walizek. Spojrzał na mnie przyjaźnie jeszcze raz i zachęcił bym poszła przodem. Pokiwałam tylko głową na znak, że wolę iść tyłem.
        W końcu udało mu się otworzyć drzwi - szukał klucza przez dobre dziesięć minut. To jednak ten sam fajtłapa i błazen, którego od samego początku pokochałam całym swoim sercem. Jakież to było słodkie. W domu wszystkie światła były już pogaszone - w sumie nie ma co się dziwić, była prawie trzecia w nocy. Jedynie w kuchni świeciło się światło i słychać było jakieś dźwięki. Panie, poratuj tego szalonego człowieka, jeśli o trzeciej w nocy poszedł coś zjeść, zamiast otulić się cieplutką kołdrą i spać. Pokręciłam głową z niedowierzania i podreptałam za brunetem.
 - Już jesteście? - usłyszałam już zza rogu.
 - Tak, żarłoku. Idź lepiej spać. Potem znowu będziesz biegał do nas po nocy, że śnią ci się koszmary i trzeba cię przytulić na dobranoc, bo sam nie zaśniesz. - Louis pacnął nieznajomego po głowie.
Weszłam do kuchni i stanęłam przy brunecie. Wtedy zza drzwi lodówki wychylił się blondyn o niezwykle ładnej barwie niebieskich oczu.
 - Miło cię w końcu poznać. - zamknął drzwiczki i podał mi rękę. - Jestem Niall. - serdecznie się uśmiechnął.
Odwzajemniłam i uśmiech, i uścisk dłoni.
 - Louis, mogę dostać coś do picia? - szepnęłam niepewnie.
 - Jaka ona słodka! Zobacz jak się rumieni. - blondyn nachylił się nade mną, na co ja wzdrygnęłam się jakby ktoś wrzucił mnie nagle do lodowatej wody.
 - Uważaj Niall, ona czasami potrafi pokazać też pazurki. Wcale nie jest taka słodka na jaką wygląda. - Louis pokiwał palcem w stronę chłopaka, na co ja zaśmiałam się pod nosem i wzięłam szklankę, którą przyjaciel wystawiał w moją stronę. Niall przypatrzył mi się tylko jeszcze z uśmiechem i pokręcił głową.
 - Ja będę szedł jednak spać. Po prostu obudziłem się w środku nocy i tak strasznie zachciało mi się jeść. Przecież wiecie jak to jest nad ranem, nie? - rozłożył ręce.
 - Jasne, tłumacz się. - powiedział Louis, a ja zaśmiałam się delikatnie pod nosem.
 - Nigdy mnie nie zrozumiesz. - westchnął dramatycznie i skierował wzrok na mnie. - Do zobaczenia jutro, śpij dobrze. - puścił do mnie oczko i wyszedł.
 - Won od niej, ty! - krzyknął Louis marszcząc czoło.
 - Zamknij się, ludzi obudzisz. - złośliwie powiedziałam pod nosem.
 - Teraz się nagle zrobiłaś odważna widzę. Taaak, na swoim bezpiecznym gruncie... - pokazał na siebie i spojrzał z udawaną pogardą. - ...to jesteś odważna!
 - Louis.
 - No co, no? - stał tak dalej z rozłożonymi rękoma.
 - Kocham cię. - wstałam i przytuliłam się do niego najmocniej jak tylko mogłam. Zaskoczony oddał uścisk i zaśmiał się mi do ucha.
 - Ja ciebie też. No, a teraz chodź. Pokażę ci pokój i dam ręcznik, tak? - powiedział głosem jak do dziecka i potarmosił mnie za policzki. Dobrze wiedział, że tego nie lubiłam.
 - Dobrze. - zrobiłam naburmuszoną minę, na co poklepał mnie tylko po głowie.
        Weszliśmy po schodach. Louis otworzył drzwi na końcu korytarza, a moim oczom ukazał się średniej wielkości czerwony pokój. Było w nim idealnie. Tak ładnie i w moim guście. Zaraz koło wyjścia na balkon stało wielkie łóżko usłane chyba milionem poduszek. Nagle zrobiło mi się jakoś bardzo sentymentalnie. On wszystko pamiętał. Każdy szczegół, nawet najmniejszy detal. Szybko uniosłam rękaw i otarłam policzek z kapiącej łzy. Zobaczyłam jak Louis detektywistycznym okiem przygląda mi się z rękami w kieszeniach.
 - Więc mówisz, że ze wszystkim trafiłem? - zapytał drapiąc się po brodzie.
 - Głupolu, jasne, że tak! - walnęłam go w ramie. - Wiesz, że nie zasnę na dwóch poduszkach, że nienawidzę ciężkich zasłon i muszę mieć multum prześcieradeł. - popatrzyłam w lewo i z zachwytem pobiegłam w kąt pokoju, gdzie stał mały stolik z wszystkim, czym uwielbiałam. - Ty nawet pamiętasz jak uwielbiam herbaciane róże i kadzidełka. - powiedziałam łamiącym się tonem.
 - Oj, Evie... - podszedł do mnie i z czułym wyrazem twarzy przytulił mnie do siebie. Spojrzał na mnie i zaczął wycierać mi łzy z twarzy. - Dobrze wiesz, że o tobie nigdy nie zapomnę, mój deklu. - uśmiechnął się. - A teraz idź się umyj, bo na pewno jesteś zmęczona. Tu są drzwi do twojej łazienki. - wskazał na drzwi koło stolika. Pokiwałam głową i biorąc długą koszulę, weszłam wziąć prysznic.
        Woda okazała się być niezwykle odprężająca i zmywająca stres dzisiejszego dnia. Wciąż jakoś ciężko mi uwierzyć, że jestem tutaj, w tym miejscu, z tym człowiekiem. Tyle niespodzianek jednego dnia, a właściwie to nawet niecałej połowy doby. W mojej głowie roiło się milion myśli, a każda z nich była coraz jaśniej pulsującym promykiem szczęścia, którą zaszczepiał we mnie mój przyjaciel. Byłam totalną szczęściarą, że mam kogoś takiego.
        W końcu wyszłam z pod prysznica. Ubrałam długą koszulę i wciąż podsuszając włosy ręcznikiem wyszłam z pokoju. Czekał tam w połowie leżąc na łóżku i śmiejąc się do telefonu. No któż to mógł być, jak nie jego dziewczyna? Zaśmiałam się pod nosem, a kiedy zauważył moją postać szybko napisał wiadomość i włożył urządzenie do kieszeni.
 - Jesteś na pewno zmęczona. Połóż się, to cię utulę. - zaśmiał się, a kiedy wkopałam się pod kołdry, poczułam jak mnie przykrywa. - Mój pokój to ten zaraz na przeciwko twojego. Jakbyś czegoś potrzebowała to zawsze jesteś tam mile widziana. Tylko może nie mów o tym chłopakom, bo oni nie są aż tak uprzywilejowani i będą mi gderać nad głową. - uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. - Wyśpij się i dobranoc, najlepsza przyjaciółko na świecie. - dotknął mojego nosa.
 - Jakieś to było gejowskie, Lou. - ryknęliśmy śmiechem, a kiedy wstawał złapałam go za rękę.
 - Co jest? Coś potrzebujesz? - spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
 - Właściwie to, mógłbyś dzisiaj zostać ze mną? Bo, jakoś tak, stęskniłam się i nie chcę cię jeszcze puszczać, no tego... - wyrecytowałam niepewnie. Louis stał tak chwile bez reakcji.
 - Wiesz - zaczął udając, że się zastanawia. - myślałem, że już nigdy nie zapytasz. - dokończył, a sekundę potem już znajdował się obok mnie. - Ale dla mnie tylko jedna kołdra, bo bym się chyba udusił pod dziesięcioma następnymi.
 - Nie przesadzaj, wcale tyle ich tu nie ma. - skrzywiłam się próbując policzyć ich faktyczną liczbę.
        W zasadzie długo nie porozmawialiśmy tej nocy. Byłam strasznie zmęczona i usnęłam w którymś momencie. Pamiętam tylko, że budziłam się w nocy, bo faktycznie było mi zbyt gorąco. Wszystko przez to, że spałam obok Louisa - magia tkwi w tym, że nawet jak się nie jest wtulonym w jego ciało bezpośrednio cały czas, to i tak czujesz jak niesamowita fala gorąca bijąca z jego ciała opanowuje z kolei twoje ciało i tym samym nie daje ci spać. Kiedy rano otworzyłam oczy mojego przyjaciela nie było już w pokoju. Usiadłam na łóżku i przetarłam zaspane oczy. Potem wyciągnęłam ręce ku górze przeciągle ziewając. Cóż, trzeba było w końcu zacząć funkcjonować jak człowiek. Zebrałam się więc wykonując moje standardowe czynności z samego rana razem z makijażem - jakoś to uczucie, że miałam poznać resztę chłopaków i nie chciałam ich przestraszyć, wygrało z moim lenistwem. Sprawiło to, że aż w sarkastycznym geście klasnęłam sobie w dłonie w nagrodę.
        Powoli uchyliłam drzwi i wychyliłam głowę na korytarz. Z kuchni niosły się przecudowne zapachy. Spojrzałam na drzwi na przeciwko, które to podobno są wejściem do pieczary mojego przyjaciela. Kto wie co się tam czai. Z tego co pamiętam to nie za bardzo dbał o porządek. Pamięta to też mały palec u mojej lewej stopy, kiedy to uderzyłam w drewniane pudło, które z kolei poprzykrywane było stertą ubrań. Mniejsza z tym. Zapukałam do pokoju, ale nikogo nie było. Postanowiłam zejść więc do kuchni, skąd dochodziły nie tylko zapachy, ale i męskie odgłosy różnej barwy. Nie powiem, żeby mi się nie podobało pięć różnych głosów płci przeciwnej w domu, gdzie tylko ja jestem kobietą. Zaśmiałam się pod nosem ze swojej dedukcyjnej głupoty.
        Kiedy zeszłam po schodach i weszłam do salonu, nagle potknęłam się o kogoś i wylądowałam na kanapie, która była na drodze trajektorii mojego niezwykłego lotu.
 - Co to było?! - usłyszałam za sobą, jednak byłam za bardzo zszokowana, żeby się podnieść. Zobaczyłam trzy nachylające się nade mną postaci. - O kurde, nic ci nie jest? Przepraszam, ja nie chciałem - zaczął gorączkowo czarnowłosy i przy okazji ujął moją dłoń lekko mnie po niej głaszcząc. Ten chłopak całkiem pochłonął moje myśli.
 - Louis cie zabije! - krótkowłosy chłopak śmiał się opierając o oparcie kanapy.
 - Zamknij się. - warknął. - Nic ci nie jest? Jestem Zayn. - popatrzył na mnie troskliwym wzrokiem.
 - N-nie, nic. - odpowiedziałam dalej trochę oszołomiona. - Właściwie to zeszłam tylko na...
 -... śniadanie! - dokończył Niall i uśmiechnął się do mnie promiennie - Cześć Evie, miło cię znów widzieć.
 - No cześć. - założyłam włosy za ucho. 
 - Wybacz, ale zapomniałem się z tego wszystkiego przedstawić. Jestem Liam. - wyciągnął do mnie rękę, a ja przyjaźnie ją uścisnęłam.
 - Czy widzieliście gdzieś Lou?
 - Wyszedł na chwilę. Miał nadzieję, że wróci zanim wstaniesz. - Niall podrapał się po głowie. - Ale nie martw się, masz nas! - zaśmiał się radośnie, na co ja tylko ledwie zauważalnie się uśmiechnęłam. Wydawali się być bardzo mili.
 - Chodź na śniadanie. - usłyszałam nad sobą Liama.
      Kiedy weszłam do kuchni moim oczom ukazało się na prawdę ładnie urządzone pomieszczenie. Pomyśleć, że One Direction, piątka chłopaków, będzie się martwić o kuchnię, ba, o jej wyposażenie. Weszliśmy z Liamem do pomieszczenia, a reszta została przy grach video. Zobaczyłam tam krzątającą się osobę z burzą loków na głowie i słuchawkami w uszach. Przegryzał coś i rytmicznie poruszał się w takt muzyki. To musiał być Harry. Automatycznie uśmiechnęłam się pod nosem kiedy mu się tak przyglądałam. Właśnie coś pichcił. Liam poklepał go po ramieniu, na co zdziwiony i chyba jeszcze trochę zaspany ściągnął słuchawki i spojrzał na chłopaka.
 - Co jest? - wymamrotał na szybko, a mnie przeszły dreszcze po ciele.
 - Promyczku, mamy gościa i trzeba go ugościć śniadaniem w końcu, nie? - trochę bardziej stwierdził, niż zapytał. Liam spojrzał jeszcze na patelnie i chwytając widelec ukradł trochę jajecznicy. Harry zmarszczył czoło i powędrował wzrokiem za ręką, którą w moją stronę wystawił krótkowłosy.
        Nagle nasze spojrzenia się zetknęły. W końcu osobiście poznałam Harolda Edwarda Stylesa. Chłopak pacnął się delikatnie w czoło i odkładając patelnię z ognia podszedł do mnie pośpiesznie nie wiedząc sam jak ma się przywitać.
 - Evie, miło cię w końcu zobaczyć na żywo. - uśmiechnął się od przysłowiowego ucha do ucha. - Tak więc oficjalnie, jestem Harry. - wyciągnął do mnie rękę, a ja przypatrzyłam się jej przez chwilę zmieszana i podekscytowana zarazem.
 - Tak więc... Witaj Harry. Jestem Evie. - uścisnęliśmy sobie energicznie dłonie, patrząc w oczy i uśmiechając się do siebie jak dzieci.


________________________________________________________________ 
No i jest Hazza! Dziękuję za komentarze - chyba nie muszę pisać, jak bardzo mnie one cieszą! :) Nie wiem czy w przyszłości będę tak szybko pisać chaptery, ale póki mam czas staram się go tutaj poświęcić.





Liv.

09 lutego 2013

CHAPTER 1: ''[...]spotkanie pierwszego stopnia.''



        Trzymałam właśnie w rękach ciepłą herbatę, którą niedawno zalałam wrzątkiem. Podciągnęłam moje smukłe nogi i wpatrywałam się w zimowy krajobraz za oknem. Akurat padał śnieg, za którym nie za bardzo przepadałam. W ogóle zima kojarzyła mi się z niewyobrażalnie sennym sezonem. Może dlatego, że zawsze kiedy tylko zasypywało ulice i chodniki nie mogłam dostać się do jego domu. Okropnie się wtedy nudziłam.

        Nie wiedziałam Louisa od praktycznie trzech lat. Właściwie sama nie wiem kiedy to tak zleciało, ale to też nie tak, że wcale się nie komunikowaliśmy. Żyjemy przecież w XXI wieku - mamy telefony i internet. Nie zmieniało to jednak faktu, że okropnie za nim tęskniłam. Nasza przyjaźń trwa już bardzo długo, bo od kiedy miałam dwanaście lat, a trzeba zaznaczyć, że nie jesteśmy już nastolatkami. Kto by się spodziewał, że wyrośnie na takiego wspaniałego muzyka - no, i takiego przystojnego.
        Uśmiechnęłam się pod nosem, jednocześnie odstawiając pusty kubek, po czym westchnęłam wstając z krzesła. Chwyciłam za walizki i ostatni raz obejrzałam mieszkanie. Wyglądało dobrze i że niczego nie zapomniałam ani zabrać, ani zrobić. Zamknęłam drzwi.
        Właśnie jechałam na lotnisko, żeby w końcu spotkać się z Lou w naszym rodzinnym kraju. Obecnie mieszkałam w Polsce. Ostatni raz widzieliśmy się pod jego rodzinnym domem. Potem kiedy on zaczął wyjeżdżać jakoś jeszcze to było, ale kiedy doszła trasa po Stanach Zjednoczonych, wyjechałam z mamą do jej rodzinnego domu właśnie w Polsce. Kiedy dowiedziała się gdzie chcę jechać i z kim chcę się spotkać, zaśmiała się i kazała mocno uściskać swojego syna - Lou zawsze mówił do niej mamo, a ona traktowała go jak swojego rodzonego.
        Kiedyś, można by powiedzieć, poznałam jego załogę z zespołu. W końcu istnieje Skype, na którym uwielbialiśmy spędzać praktycznie połowę jego wolnego czasu - musiał przecież robić też inne rzeczy. Widać, że trafił na wspaniale dobranych ludzi. Nie raz aż łza kręciła mi się w oku, że nie mogę być z nim w danym momencie. Najwięcej czasu spędzał z nami Harry, nazywany też pieszczotliwie Hazzą, jako, że on i mój przyjaciel są jednością zwaną Larrym. Kiedyś stwierdziłam, że to strasznie słodkie, na co mój przyjaciel tylko przyznał mi racje.W każdym bądź razie jechałam właśnie na spotkanie z Louisem, bo oni byli tylko dodatkiem. Strasznie się cieszyłam. Kilka dni po propozycji Louisa, abym do nich przyjechała, wyznał mi poważnym tonem, iż kupił mi już bilet. Nie muszę chyba wspominać jak bardzo byłam zaskoczona, że ktoś kupuje mi bilet lotniczy, na który ja muszę pracować dobrą chwilę. Skończyło się tak, że kazał mi nie dyskutować i się mocno wyściskać jak tylko przyjadę, ot takie podziękowanie.
        Siedziałam już w samolocie. Czekałam aż skończy kołować i wzbije się w powietrze. Przed wylotem wysłałam jeszcze wiadomość do przyjaciela, że zaraz będę w powietrzu i żeby szykował się na spotkanie pierwszego stopnia.
***
        Większość lotu przespałam. Dręczyłam się całą wcześniejszą noc, żeby tylko nie zasnąć. Niby to tylko dwie godziny w powietrzu, ale chyba bym zwariowała z tych emocji. Pociłabym się, czerwieniła i obgryzała długo zapuszczane paznokcie. Kiedy samolot wylądował, przeszłam przez rękaw i czekałam na bagaże, które po chwili zaczęły wyłaniać się na taśmie. Włączyłam telefon, gdzie czekało na mnie sześć przypadkowo nagranych wiadomości głosowych. Zaczęłam niekontrolowanie uśmiechać się pod nosem, kiedy słuchałam pierwszej z nich - zdenerwowany Louis i uspokajający go Harry. Gdzieś w oddali słychać było jeszcze śmiech Nialla. W pewnym momencie zamiast wiadomości do mojego ucha wdarła się melodia oznajmująca mi, że ktoś właśnie próbuje łaskawie dobić się do właścicielki telefonu, czyli mnie. Chyba nie trzeba dodawać kto to był - mój przyjaciel. Nacisnęłam zieloną słuchawkę, wciąż rozglądając się za walizkami.
 - Louis... - zaczęłam radośnie.
 - Masz włączony telefon i czemu nie dzwonisz? - zaczął nawijać smutniejszym tonem, a kiedy chciałam już odpowiedzieć, nagle zmienił temat. - I co, doleciałaś? Zdążyłem na lotnisko? Nikt nie porwał samolotu? Nie trzeba dzwonić do Pentagonu, ewentualnie NASA, jeśli to obca cywilizacja cię porwała? Wiedz, że jestem tu dla ciebie i zrobię wszystko, żeby cię odbić!
 - Nie, wszystko gra. - śmiałam się z jego wypowiedzi i tego słodkiego tonu. - Właśnie czekam na walizkę. Już je widzę. Zaraz będę. Kocham cię, do zobaczenia! - krzyknęłam i rozłączyłam się, by szybko złapać swoje bagaże. Ułożyłam je na wózku i popatrzyłam w stronę wyjścia.
        Czułam się jakbym miała spotkać zaraz królową Anglii. Strasznie byłam podekscytowana, ale i zdenerwowana. Jedynym wyjściem by skończyć ten szaleńczy stan w jakim byłam, było wyjście i rzucenie mu się w końcu w ramiona. Przeszłam przez drzwi i zaczęłam się rozglądać. Chwilkę później zauważyłam go. Nie wiedziałam, że przez trzy lata można tak bardzo się zmienić. Dopiero spotkanie na żywo uświadomiło mi, jak bardzo stał się doroślejszy i mężniejszy. Louis w końcu też mnie zobaczył, bo sama stałam jak słup soli, łapiąc się za usta. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały usłyszałam jego szaleńczy okrzyk radości i zobaczyłam jak rzuca się w moim kierunku. Momentalnie poczułam jak oczy robią mi się mokre od łez.
 - EVIE! JESTEŚ, MOJA EVIE! - podrzucił mnie i okręcił w powietrzu kilka razy.
Jakoś nie mogliśmy się wyrwać z tego uścisku. To był jeden z tych przywitań, kiedy nie możesz oderwać się od drugiej osoby. Jakby ta rozłąka sprawiła, że kiedy spotykasz się w końcu z daną osobą, przylepiasz się do niej na zawsze.
 - Pokaż mi się. - powoli odkleił moją twarz od swojego ramienia i trzymając mnie obydwiema dłońmi za policzki, spojrzał mi w oczy. Ja tak samo powędrowałam swoimi patrzałkami w jego, jedną ręką przecierając nos. Zrobił zatroskaną minę i uśmiechnął się najbardziej promiennym uśmiechem na całym świecie. - Nie płacz mi tu. - ponownie mnie przytulił.
 - Cholernie tęskniłam, cholernie. - wyszeptałam. W końcu stanęliśmy na przeciw siebie, a w jego oczach też zauważyłam łzy.
 - Ja też. - złapał mnie za policzki i potarmosił. - Chodź, nie mamy daleko do domu. Chłopaki już czekają. - pogłaskał mnie po głowie. Jedną ręką zaczął pchać wózek z moimi bagażami, a drugą wciąż trzymał w kontakcie ze mną.
        Ludzie dziwili się, jak może istnieć taka przyjaźń między kobietą, a mężczyzną. Niektórzy wierzą, a potem i tak wszystko się sypie. Ja myślę, że to dlatego, że oboje w danym momencie potrzebowaliśmy akurat właśnie przyjaciela i nigdy nie chcieliśmy siebie stracić. Jakimś cudem nigdy nie zrodziło się między nami większe uczucie. To był chyba jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu. W końcu zobaczyłam się z tym głupkiem, którego uwielbiałam. Jednak to nie był jeszcze koniec atrakcji na ten wieczór. Zapowiadało się świetnie.


_____________________________________________________________
Zaczęłam pisać, po czym zauważyłam, że napisałam coś w zupełnie innej koncepcji niż miało być. Cóż, niechaj będzie :) Przepraszam, że takie krótkie!


Liv.